Ugotowany, hm, nie zachwyca jakimś wyjątkowym smakiem. Ot coś pomiędzy ciecierzycą a soją. Nie ma "grochowych" ani "fasolowych" aromatów i podobno nie powoduje wzdęć.
Przepis na pasztet skomponowałam samodzielnie i oto on.
Pasztet z lędźwianu.
10 dag suchego lędźwianu namoczyłam przez 12 godzin (zalany koniecznie przegotowaną wodą, i w trakcie moczenia woda wymieniona). Potem gotowałam przez ok. godzinę, do stanu "al dente". Pod koniec gotowania posoliłam.Wystudziłam, odcedziłam, a wodą od gotowania zalałam grzyby suszone. Podsmażyłam na oleju jedną dużą cebulę, dodałam łyżeczkę cukru, dużą marchewkę i ćwiartkę selera. I tajny składnik: cztery wędzone suszone śliwki. Wszystko było grubo pokrojone - nie ma potrzeby siekać starannie skoro i tak będzie miksowane. Dodałam grzyby z wodą (która była dość słona) i zredukowałam to wszystko na patelni.
W tym czasie w malakserze zmiksowałam ok. trzy łyżki płatków owsianych, potem dodałam lędźwian i parę łyżek oliwy od pomidorów. Wrzuciłam zawartość patelni i miksowałam przez ok. 5 minut, dodając pieprz, ziele ang., jałowiec, gałkę muszkatołową i trochę soli.
Formę posmarowałam olejem kokosowym i wysypałam tartą bułką, następnie wyłożyłam masę i wygładziwszy posypałam tartą bułką.
Z tej ilości składników otrzymałam niepełną jedną foremkę "keksówkę".
Teraz piecze się nastawione na 150 stopni, myślę, że z godzinę go będę piekła aż się ładnie zrumieni wierzch.
Masa była bardzo smaczna, gęsta, więc pasztet też powinien być pyszny :)
Myślę, że analogiczny pasztet można zrobić z fasoli, ciecierzycy lub soi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz